Jakie media publiczne?

Media publiczne rozsądnie upolitycznione

Ostatnie lata były najbardziej spektakularnym przykładem wykorzystywania zarówno TVP jak i polskiego radia do partyjnego przekazu, ale problem nie zaczął się od momentu przejęcia mediów przez obóz Zjednoczonej Prawicy. Dlatego popularna rekomendacja w postaci zupełnego odpartyjnienia mediów publicznych, a zatem wyjęcia ich spod politycznej kontroli, wydaje się być bardzo mało realna. Wymaga ona rezygnacji z pokusy tak dużego samoograniczenia polityków przejmujących władzę, że jawi się to jako wizja bardzo naiwna. Dlatego zamiast utopijnej koncepcji całkowitego oderwania mediów publicznych od polityków, lepiej zastanowić się nad tym, jak tę kontrolę polityczną nad medialnymi spółkami skarbu państwa ucywilizować, aby żadna z partii nie mogła więcej ich zawłaszczyć. Autor: Paweł Musiałek W zasadzie na przestrzeni całej III RP media publiczne, w mniej lub bardziej widoczny sposób, sprzyjały rządzącej w danym momencie partii. Warto przypomnieć, że w okresie kontroli nad mediami publicznymi przez SLD i prezesury Roberta Kwiatkowskiego skala ataków na rząd Jerzego Buzka była uzasadniona jedynie na gruncie interesu lewicy. Okres rządów koalicji PO-PSL był z kolei okresem, w którym przekaz był umiejętnie dawkowany i nie przekraczał granicy akceptacji. Można nawet postawić przewrotną tezę, że wówczas skuteczność wykorzystania mediów publicznych dla celów partyjnych była dość wysoka, ponieważ tworzyły one pozory pluralizmu pozwalające zachować choćby minimalną wiarygodność wśród odbiorców nie należących do wyborców PO-PSL.  Za to w okresie rządów Zjednoczonej Prawicy nachalność i siermiężność przekazu była już tak duża, że stała się niestrawna dla wyborców nie należących do „twardego” elektoratu PiS. Przekaz trafiał więc wyłącznie do już przekonanych, a nieprzekonanych zrażał na tyle mocno, że TVP stała się symbolem zawłaszczenia państwa przez PiS. Niektórzy wręcz stawiają tezę, że głównym problemem TVP było to, że politycy PiS sami zaczęli wierzyć w przekaz, który był tam produkowany, co odrealniało ich perspektywę. W efekcie wcale nie jest oczywiste, że ta polityka komunikacyjna realizowana przez media publiczne przyniosła wyborcze efekty.  Niezależnie od rozstrzygnięcia tej kwestii jest oczywiste, że dotychczasowe praktyki nie powinny być akceptowane, ponieważ wypaczają rolę jaką powinny odgrywać media publiczne w debacie publicznej. Każda debata na temat sposobu naprawy mediów publicznych przywołuje hasła odpartyjnienia ich, a także podniesienia standardów debaty publicznej. Media publiczny w oczach wielu powinny wyróżniać się nie tylko obiektywności i bezstronnością polityczną, ale także stanowić wzór standardów dla telewizji komercyjnych. Często w rekonstrukcji modelu idealnego powołuje się na wzór brytyjskie BBC.  Choć popularna jest rekomendacja w postaci zupełnego odpartyjnienia mediów publicznych, a zatem wyjęcia ich spod politycznej kontroli, to należy uznać taki postulat przede wszystkim za bardzo mało realny. Wymaga ona rezygnacji z pokusy tak dużego samoograniczenia polityków przejmujących władzę, że jawi się to jako wizja bardzo naiwna.  Ale nie tylko powód stricte polityczny uniemożliwia budowy „polskiego BBC”. Tendencja do budowy mediów „tożsamościowych” wydaje się silnym trendem światowym, wynikającym z głębszych zmian cywilizacyjnych. Postulat tworzenia apolitycznych i w pełni obiektywnych mediów publicznych musi jawić się w tym kontekście jako skrajnie trudny.  Wreszcie jest jeszcze jeden argument przemawiający nad tym, aby mediów nie separować od władzy w sposób sterylny. Doświadczenie funkcjonowania publicznych instytucji, które cieszyły się bardzo dużą autonomią, nie jest budujące, ponieważ bardzo często prowadziło do wielu patologii. „Korporacyjny” system polegający na tym, że dany obszar państwa cieszy się autonomią od politycznego nadzoru i dane środowisko branżowe samodzielnie zarządza sobą powoduje, że staje się sędzią we własnej sprawie i nie ma bodźców do potrzebnych zmian. Tak jak patologią jest przesadna ingerencja polityków nad obszarami wymagającymi, tak nieoptymalne jest wylewanie dziecka z kąpielą i pozbawiania ważnego segmentu polityki państwa demokratycznego nadzoru, który odbywa się poprzez polityków posiadających legitymizację.  Cywilizowane upolitycznienie nadzoru: Rady Mediów Narodowych i KRRiT Alternatywnym wobec powyższego rozwiązaniem może być nie rezygnowanie, ale „ucywilizowanie” politycznej kontroli nad mediami publicznymi. Pod tym pojęciem należy rozumieć zmianę polegającą na zreformowaniu nadzoru w taki sposób, aby przekaz mediów publicznych nie był podyktowany jedynie interesami partii rządzącej, ale uwzględniał również potrzeby innych partii.  Zmiana jaka jest potrzebna powinna polegać na wymuszeniu pluralizmu politycznego w mediach, aby wyborcy o różnych wrażliwościach ideowych mogli zarówno odnaleźć programy odpowiadające ich poglądom czy wartościom, ale także spotkać się z innymi opiniami, na które trudno natrafić w mediach społecznościowych funkcjonujących w oparciu o bańki informacyjne.  W ten sposób media publiczne byłyby miejscem dla osób o różnych poglądach politycznych, co zwiększałoby ich wiarygodność. Od razu należy zaznaczyć, że niekoniecznie chodzi o podzielenie np. kanałów publicznych między poszczególne partie, jak miało to miejsce w różnych państwach w Europie.  Aby ograniczyć patologię przejmowania pełnej kontroli nad mediami publicznymi przez koalicję rządową, należy wprowadzić „bezpiecznik” do systemu i podnieść próg podejmowania decyzji dotyczących mediów publicznych tak, by wymagała ona zgody nie tylko koalicji rządowej, ale także opozycji.  Jak to zrobić? Jedną z propozycji jest zwiększenie liczby członków Rady Mediów Narodowych tak, aby każda partia posiadająca klub parlamentarny w Sejmie miała w niej swoją reprezentację proporcjonalną do liczby zdobytych mandatów w Sejmie. Obecnie skład RMN zakłada wybór 3 członków przez Sejm i 2 członków przez Prezydenta RP wskazanych przez opozycję. Poza zwiększeniem liczby członków RMN należy jednocześnie zwiększyć wymagany próg podejmowania decyzji w RMN do ⅔ składu, tak by do wyboru zarządów mediów konieczna było zgoda również części partii opozycyjnych. Bez podniesienia progu wpływ opozycyjnych partii będzie iluzoryczny. Dziś Rada Mediów Narodowych, która odpowiada m.in. za powoływanie zarządów mediów publicznych, jest zdominowana przez członków z nadania partii rządzącej, która w pełni kontroluje podejmowane przez RMN decyzje. Wymóg 2/3 wymóg zwiększyłby legitymizację decyzji, wymusił w Radzie współpracę i powstrzymywał najbardziej patologiczne wybory personalne.  Choć rozwiązanie to może zdawać się rewolucyjne, to należy zwrócić uwagę, że wprowadzenie większości kwalifikowanej w proces decyzyjny RMN jest przeniesieniem na media publiczne mechanizmu, który jest zawarty w polskiej konstytucji i który odnosi się do podejmowania decyzji w ważnych sprawach, a za takie z pewnością należy uznać kształt mediów publicznych mających istotne znaczenie dla jakości demokracji. Sam mechanizm wyboru członków danego ciała na podstawie wielkości klubu parlamentarnego również jest powszechną praktyką stosowaną w polskim parlamentaryzmie.  Mechanizm podejmowania decyzji większością ⅔ głosów pozwalałby rządzącej partii mieć większy wpływ na media publiczne od partii opozycyjnych, co byłoby sprawiedliwe, a zarazem zachęcające do zainicjowania przez rządzącą koalicję takiego procesu. Jednocześnie z kolei uniemożliwiałby podejmowanie samodzielnych decyzji skutkujących całkowitym

Media publiczne rozsądnie upolitycznione Read More »

Co zrobić z Polska Press i rynkiem mediów lokalnych?

Przyszłość lokalnego rynku medialnego jest istotniejsza dla jakości polskiej demokracji niż przetrwanie TVP, Polskiego Radia i PAP. Trzy są warunki minimum, by Polska lokalna nie zmieniła się w pustynię informacyjną: uratowanie i zrestrukturyzowanie Polska Press, ograniczenie samorządom prawa prowadzenia działalności wydawniczej i uruchomienie systemowego wsparcia dla mediów lokalnych, z zewnętrznym operatorem niezależnym od polityków.  Autor: Andrzej Andrysiak Po ośmiu latach rządów Prawa i Sprawiedliwości nie mamy już w Polsce mediów publicznych. W spadku zostały nam media władzy, podporządkowane jej interesom, wykonujące propagandowe zadania na rzecz polityków i partii. Dyskusja o ich reformie i przyszłości toczy się wokół Telewizji Polskiej, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej. A przecież ten segment jest dziś o wiele obszerniejszy.  Mediami władzy są i media wydawane przez samorządy, które pełnią taką samą funkcję, jak jeszcze chwilę temu pełniły TVP, PR i PAP, ale też koncern Polska Press, należący do spółki kontrolowanej przez rząd. Jeśli więc mamy dyskutować o mediach władzy, to o całości. Pomijanie „samorządówek” i Polska Press zniekształca perspektywę, jest wzorcowym przykładem warszawskocentryczności, gdzie to, co się dzieje poza stolicą, jest z natury mniej istotne. W tym tekście skupię się na segmencie lokalnym, dyskusję o ogólnopolskich mediach władzy zostawiając publicystom i analitykom zajętym wypadkami na Placu Powstańców, Woronicza i Malczewskiego. Sformułuję trzy propozycje dotyczące jego przyszłości, dzięki którym mieszkańcy Polski lokalnej zachowają konstytucyjne prawo do informacji.  Bo dziś jest z tym coraz gorzej.  I. Diagnoza Według szacunków Stowarzyszenia Gazet Lokalnych, w Polsce działa 150-170 niezależnych wydawnictwutrzymujących zespoły redakcyjne, wydających jednocześnie płatne wydania papierowe gazet i portali. Do tego dochodzi kilkadziesiąt niezależnych portali. Oczywiście rynek jest o wiele bardziej pojemny, działają na nim jeszcze setki portali i kilkadziesiąt tytułów prasowych, ale nie spełniają one warunku niezależności, rozumianego wprost jako pełnienie funkcji kontrolnych wobec władzy lokalnej i uczestniczenie w debacie publicznej. Te media skupiają się na relacjonowaniu wydarzeń, unikając tematów trudnych dla samorządu i polityków, ale ważnych dla lokalnej społeczności.  Większość niezależnych wydawców działa na poziomie jednego lub kilku powiatów. Tych jest w Polsce 314, co oznacza, że w dużej części kraju obywatele nie mają dostępu do zweryfikowanej i niezależnej informacji lokalnej. Komisja Europejska i międzynarodowe organizacje zajmujące się wolnością słowa nazywają takie tereny pustyniami informacyjnymi. Większość niezależnych wydawców działa od lat 90. i boryka się dziś z problemami właściwymi dla wyzwań rynku prasowego. Redakcje przechodzą błyskawiczną transformację internetową, jednak barierą są dla nich koszty wynikające z technologii. Dla małych redakcji, zatrudniających kilka osób, podstawowe rozwiązania informatyczne są tak samo drogie, jak dla wielkiego ogólnopolskiego koncernu. Przy nieporównywalnie niższych wpływach.  Wydawcy borykają się też ze wzrostem kosztów produkcji gazet, który dotknął cały segment prasy w latach 2021-2022, oraz likwidacją sieci dystrybucji. W ostatnich dniach 2023 roku należąca do Orlenu (a więc do państwa) firma Ruch ogłosiła, że w kwietniu wycofa się z dystrybucji prasy. To oznacza spadek liczby punktów sprzedaży i kolejną barierę dostępu, przede wszystkim w mniejszych miejscowościach. Dlaczego wydania papierowe wciąż są istotnie z perspektywy lokalnego rynku wydawniczego? Po pierwsze, mimo spadających nakładów wciąż znajdują klientów. Po drugie, większość wpływów reklamowych wydawców wciąż pochodzi z papieru. To konsekwencja ogólnej struktury wpływów reklamowych w internecie. W Polsce około 60 procent tego rynku mają Google i Facebook, 40 procent pozostaje dla wszystkich pozostałych stron działających w internecie: wydawców mediów, sklepów, stron instytucji, stron rozrywkowych. To oznacza olbrzymie rozdrobnienie. Praktycznie niemożliwe jest utrzymanie lokalnej redakcji skupionej na funkcjach kontrolnych tylko w oparciu o wpływy internetowe.  Wydawcy szukają dodatkowych kanałów dystrybucji treści (subskrypcje), ale ten proces idzie powoli. Nieuregulowana jest wciąż kwestia implementacji dyrektywy o prawach pokrewnych, która zmusi Google do płacenia wydawcom za korzystanie z ich treści. Dziś zasysają je wyszukiwarki, w ten sposób Google korzysta za darmo z wytworzonej pracy wydawców, nie dzieląc się wpływami. Google płaci już wydawcom w wielu krajach, ale przez ostatnie lata polski rząd stosował w tej sprawie obstrukcję. Komisja Europejska pozwała za to Polskę przed Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Drugim istotnym segmentem rynku lokalnego jest Polska Press. Koncern wydaje media lokalne i regionalne. Pierwsze ukazują się na poziomie powiatu, drugie – województw. Koncern stał się praktycznym monopolistą na rynku regionalnym w 2013 roku, gdy nabył spółkę Media Regionalne, właściciela dziesięciu dzienników i dwanastu bezpłatnych tygodników. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów wydawał wtedy kuriozalną zgodę na to połączenie, nie dopatrując się z powstaniu koncernu wydającego 20 z 24 dzienników regionalnych w Polsce zagrożenia monopolistycznego. W grudniu 2020 roku Orlen poinformował o umowie wstępnej na kupno Polska Press, w lutym 2021 zgodę wydał UOKiK, w marcu transakcję sfinalizowano. Stała się ona przedmiotem debaty publicznej, przejęciu koncernu przez państwową spółkę uznano za zagrożenie dla pluralizmu mediów. Obawy szybko się ziściły. Polska Press obsadzono partyjnymi nominatami, a gazety i portale stały się tubą propagandową partii rządzącej.  Po trzech latach od przejęcia Polska Press znajduje się w katastrofalnej sytuacji finansowej i wizerunkowej. W 2022 miała 23 mln zł straty przy 329 mln przychodów a w 2021 – 30 mln. Główne aktywa to:  * papierowe wydania dzienników regionalnych * wydawane w dużych miastach-centralach oddziałów portal regionalne * portale lokalne skupione w sieci Nasze Miasto, obejmujące zwykle teren jednego powiatu, * uruchomiony w 2022 roku portal horyzontalny i.pl * drukarnie w Białymstoku, Bydgoszczy, Poznaniu, Sosnowcu. Papierowe wydania dzienników Polska Press tracą czytelników. Tylko Gazeta Pomorska  sprzedaje powyżej 10 tys. egz., dziewięć tytułów między 5 a 10 tys. a reszta poniżej 5 tys. egz (dane po III kwartale 2023). Od momentu przejęcia przez Orlen Polska Press zlikwidowała większość ze 150 papierowych tygodników powiatowych. W 2022 roku sprzedaż globalna wynosiła średnio 120 tys., rok wcześniej 158 tys. a w 2020 – 191 tys.  Portale sieci Nasze Miasto są ogołocone z treści dziennikarskich, składają się głównie z informacji urzędowych oraz galerii zdjęciowych. Portal i.pl miał w listopadzie 2023 6 mln unikalnych użytkowników (miesiąc wcześniej 6,5 mln, we wrześniu 7 mln.), w dodatku większość ruchu generowana jest z własnych portali (linków wewnętrznych).  Nieznana jest struktura wpływów reklamowych Polska Press ze spółek skarbu państwa. Z obserwacji wynika, że może to być istotny procent (nawet 25). To oznacza, że odcięcie koncernu od tych reklam powiększy stratę. Dodatkowo w ostatnich latach Polska Press zaangażowała się we wsparcie działań

Co zrobić z Polska Press i rynkiem mediów lokalnych? Read More »

Model skandynawski: dystans do polityków i niezależność redakcyjna 

Odpolitycznienia mediów publicznych można skutecznie dokonać przez zwiększenie wpływu społeczeństwa obywatelskiego na wybór zarządów tych mediów. To od lat udaje się w Skandynawii dzięki trzymaniu polityków na dystans. Wieloletnie skandynawskie tradycje w respektowaniu niezależności prasy i budowaniu przejrzystego państwa zapewne to ułatwiają. Ale to nie znaczy, że pewnych elementów z tej koncepcji mediów publicznych nie moglibyśmy zastosować w Polsce.      We wszystkich krajach nordyckich media publiczne są elementem państwa opiekuńczego. W takim państwie nie chodzi tylko o zagwarantowanie korzyści socjalnych. Podstawowym prawem jest także dostęp do bezstronnej informacji, dzięki której społeczeństwo może patrzeć na ręce władzy, a obywatele aktywniej uczestniczyć w życiu politycznym i społecznym. Ponieważ odbiorca nordycki wspiera finansowo publiczne media poprzez obowiązkową opłatę, czuje się niejako właścicielem tego, co ogląda i czego słucha. Waga dostępu do informacji to także jeden z powodów, dla których kraje nordyckie są w gronie tych najbardziej zaawansowanych cyfrowo. Funkcjonowanie mediów publicznych opiera się o 4 filary: stanowią własność publiczną i są szeroko dostępne, dziennikarze cieszą się niezależnością redakcyjną, są zobowiązane do dostarczenia różnorodnych i dobrych jakościowo przekazów i w końcu – mają silną legitymację dzięki szerokiemu politycznemu kompromisowi.  Kraje skandynawskie mają bardzo silne tradycje w kształtowaniu wolności słowa; Szwecja, jako pierwszy kraj na świecie, uznała prawo do informacji za wolność konstytucyjną – wpisując to prawo do ustawy o wolności prasy już w 1766 roku. Przez dekady kształtowano też w krajach Północy instytucje publiczne, przejrzystość w podejmowaniu decyzji i jawność życia publicznego. Wszystko to pomogło w zbudowaniu dojrzałego modelu mediów publicznych, które przez dziesiątki lat utrzymują wysoki poziom oferty, cieszą się dużą oglądalnością i słuchalnością, a przede wszystkim wysokim zaufaniem mimo coraz większej konkurencji na rynku medialnym. Te długoletnie tradycje pozwalają wnioskować, że nie sposób przenieść całego modelu na grunt innego kraju. Ale w modelu skandynawskim można zidentyfikować konkretne elementy zarządzania, które mogłyby zostać wprowadzone przez kraje takie jak Polska, szukające pomysłów na własne reformy.  Zasada dystansu na „długość ramienia”  Niezależność mediów publicznych od wpływów politycznych realizowana jest przez stosowanie zasady zachowania dystansu co najmniej „na długość ramienia” (The Arm’s Length Principle) [1]Ta zasada obowiązuje w mediach publicznych krajów nordyckich (Danii, Norwegii, Szwecji, Islandii, Finlandii), a także na ich terytoriach autonomicznych: Grenlandii, Wyspach Owczych i Wyspach Alandzkich. Oznacza ona, że państwo powstrzymuje się od wpływu na zarządzanie mediami i proces publikacji. Rząd wprawdzie przekazuje mediom finansowanie i określa ramy kulturalnej polityki państwa, ale nie ma funkcji wykonawczej. Jako przykład działania tej zasady można wymienić sposób ukształtowania nadawców publicznych w Szwecji i Finlandii. W Szwecji radio i telewizja są spółką, której właścicielem jest publiczna fundacja (Förvaltningsstiftelsen för Sveriges Radio AB, Sveriges Television AB och Sveriges Utbildningsradio ) – to ona spełnia funkcję bufora między rządem a nadawcami. Radę Fundacji stanowi 13 członków wybieranych przez rząd po konsultacjach z partiami politycznymi. Przewodniczący ma mandat na 4 lata, a członkowie na 8 lat. Rok po każdych wyborach parlamentarnych mianowany zostaje przewodniczący i sześciu członków. To Rada Fundacji wybiera następnie zarządy mediów publicznych. Od 1 stycznia 2020 r. w zarządzie nie mogą zasiadać czynni posłowie i posłanki. Z kolei w Finlandii publiczny nadawca YLE to spółka, której właścicielem jest państwo. Ale właściciela reprezentuje Rada Administracyjna złożona z 21 osób wybieranych przez parlament ze środowisk nauki, kultury, sztuki i biznesu. W 2006 r. wprowadzono jeszcze jeden bufor; który ma zwiększyć dystans między mediami a polityką: Rada wybiera zarząd liczący 5-8 członków a ten z kolei, w kolejnym kroku wybiera dyrektora generalnego publicznego nadawcy. Warto też zwrócić uwagę na strukturę w Danii. Duńskie media publiczne (DR) to spółka państwowa, reprezentowana przez ministra kultury. Przy czym, między nim a dyrektorem generalnym mediów publicznych, bufor stanowi rada dyrektorów powoływanych na czteroletnią kadencję, w skład której wchodzi: 6 przedstawicieli parlamentu, 3 przedstawicieli ministra i 2 przedstawicieli zespołu mediów publicznych. Słuszność takiego modelu budowy mediów potwierdziło badanie[2] przeprowadzone przez dr Maję Šimunjak. Porównano w nim sposoby, w jaki funkcjonują media publiczne w 19 europejskich krajach – w tym dwóch krajach nordyckich: Szwecji i Finlandii. Obydwa te kraje nordyckie znalazły się w grupie siedmiu posiadających najlepsze zabezpieczenia prawne przed wpływami politycznymi, właśnie dzięki powyżej opisanym procedurom mianowania zarządów.  Sposób wyboru zarządów ma znaczenie Sposób wyboru zarządów mediów publicznych oraz sposób, w jaki rząd przekazuje środki na finansowanie mediów są według Šimunjak kluczowymi elementami mogącymi zapewnić (lub nie) – niezależność mediów od wpływu politycznego. Jak zauważa Rada Europy w jednej ze swoich rekomendacji [3] na temat mediów publicznych – państwo ma prawo być zaangażowane w mianowanie najwyższych organów nadzorczych lub decyzyjnych w mediach publicznych. Jednak, aby uniknąć wątpliwości dotyczących wpływu politycznego, zaangażowanie to nie powinno zwykle obejmować nominacji na poziomie kierownictwa wykonawczego lub redakcyjnego, a nominacje nie mogą być wykorzystywane do wywierania politycznego lub innego wpływu na funkcjonowanie mediów. Dlatego rekomendowane jest tworzenie buforów między zarządami mediów a państwem. Podobne zapisy można znaleźć w rekomendacjach [4] Europejskiej Unii Nadawców (której członkami są Telewizja Polska i Polskie Radio): „/…/ Organy [nadzorcze i zarządzające mediami publicznymi] muszą być zdystansowane od władzy politycznej. W związku z tym żadna instytucja polityczna: ani rząd, ani parlament, nie powinna przyjmować roli ich organów zarządzających. Organ nadzorczy powinien działać jako bufor między zarządzaniem mediami, a władzą polityczną i może pomóc w zapobieganiu nadmiernemu upolitycznieniu i odgrywać rolę neutralizującą”. Polskę (jako członka Rady Europy) obejmuje także kilkanaście innych rekomendacji Rady; we wszystkich jest mowa o tym, że media publiczne muszą być niezależne od władzy, a dziennikarze pracować bez politycznego nacisku. Chociaż są to “tylko” rekomendacje i chociaż na poziomie Unii Europejskiej nie ma wspólnych regulacji w kwestii mediów publicznych, kraje nie mogą z mediów publicznych czynić rządowych tub propagandowych. Dlaczego? Argumentacja jest podobna do tej, jaką w ostatnich latach przedstawiała tzw. strona demokratyczna odnośnie zmian wprowadzanych przez Zjednoczoną Prawicę w wymiarze sprawiedliwości; wprawdzie struktury można kształtować dowolnie, lecz nie tak, by organy wymiaru sprawiedliwości zostały podporządkowane władzy. Sprawa niezależności od władzy mediów publicznych została także doprecyzowana w uzasadnieniu jednego z wyroków [5] Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Czytamy w nim, że jeśli państwo decyduje się na wprowadzenie do swego porządku prawnego instytucji mediów „publicznych”, to musi zagwarantować im przestrzeń do bezstronnego i pluralistycznego funkcjonowania. Polska taką decyzję podjęła wpisując media „publiczne” do art. 21 Ustawy o radiofonii i telewizji. Niezależność redakcyjna po szwedzku   Szczególne znaczenie ma w nordyckich mediach publicznych

Model skandynawski: dystans do polityków i niezależność redakcyjna  Read More »

Polska Agencja Prasowa: Bezpartyjna, publiczna a nie państwowa i trochę nudna

Polska Agencja Prasowa jako krwioobieg wiarygodnej i rzetelnej informacji jest w systemie mediów niezbędna. Wystarczy, że wróci do realizacji misji, którą ma zapisaną w ustawie i statucie spółki – pisze Wojciech Tumidalski w artykule otwierającym cykl publikacji Instytutu Zamenhofa pt. „Jakie media publiczne?” Na początek scenka ze spektaklu „Kociołek” z 1988 roku, autorstwa legendarnego Kabaretu Tey, która przypomniała mi się po tym, jak zmarł Krzysztof Jaślar – znany reżyser widowisk rozrywkowych, a w 1988 roku członek tego kabaretu. Uczestnicy „obrad przy okrągłym kotle” – a więc Janusz Rewiński z wielką chochlą do mieszania w kotle, reprezentujący resorty siłowe Rudi Schuberth, Zenon Laskowik, który jako reżimowy związkowiec bełkotliwym głosem wyjaśnia, że toczy trudne rozmowy z tymi antyrządowymi wichrzycielami oraz wąsaty Bohdan Smoleń w białym hełmie z napisem „Ość”. Właśnie przerzucają się złośliwościami, gdy na scenę wkracza Jaślar mówiąc, że „jest z PAPu”. – „Przyszedł Papa z aparatem, po papu przyszedł” – tłumaczy Laskowik, a publika się śmieje. Gdy papowiec chce zrobić zdjęcie uczestnikom obrad, wszyscy robią nadęte miny i ustawiają się tak, by Smolenia-Wałęsę zasłonić swymi ciałami – oraz wielką chochlą. I zdjęcie idzie w świat. Czemu przywołuję tę scenkę? Bo opisuje Polską Agencję Prasową, jaką ona bywała w ustroju słusznie minionym – choć nawet wtedy miała także inne twarze – a przede wszystkim opisuje to, jaką nigdy nie powinna ona być. A czy w ogóle jest sens łożyć pieniądze i utrzymywać taką instytucję, gdy o dostęp do informacji nie jest już tak trudno, jak w czasach przedinternetowych i przed erą 24-godzinnych kanałów informacyjnych w telewizji? Twierdzę, że jest sens.  Może w ogóle media publiczne są ostatnim miejscem, w którym jeszcze możliwe jest staromodne, uczciwe dziennikarstwo, bez oglądania się na rachunek ekonomiczny. Bo ktoś powinien pisać, jak jest naprawdę, nie schlebiając gustom ani fetyszowi klikalności. I właśnie kształtować gusta, a nie rzeczywistość. Tę „podkręcają” inne media, by była atrakcyjniejsza. Serwis PAP musi odróżniać od innych właśnie to, że jest trochę nudny – ale prawdziwy. Bo, wbrew temu, co się często wydaje, w wielu przypadkach afery jednak nie ma, a system – jednak działa. W wielu – ale nie we wszystkich naturalnie. Co na papierze, co w praktyce Co do tego, czym publiczna agencja prasowa być powinna, mamy chyba zgodę. Zresztą sama PAP trafnie opisuje swą wizję i strategię, widząc się jako „wiarygodne, wysokojakościowe, kompleksowe źródło informacji z kraju i ze świata”, dla rynków europejskiego i globalnego – nowoczesny i wiarygodny partner oraz punkt odniesienia i wyznacznik kierunków rozwoju dla wszystkich mediów w Polsce.  Bez wątpienia także agencja prasowa ma zadania publiczne, wyznaczone jej przez ustawę o PAP: rzetelnie, obiektywnie i wszechstronnie informować o wydarzeniach w kraju i za granicą oraz upowszechniać stanowiska Sejmu, Senatu, Prezydenta, Rady Ministrów i innych naczelnych organów państwa. Co ważne, PAP nie może znaleźć się pod prawną, ekonomiczną lub inną kontrolą jakiegokolwiek ugrupowania ideologicznego, politycznego lub gospodarczego. Brzmi dobrze. Jak to osiągnąć? Jest taka anegdota sprzed 30 lat, gdy konstytucję PRL z 1952 roku miała zastąpić tzw. mała konstytucja. Słysząc o tym ktoś miał zapytać: po co zmieniać konstytucję? Ta obecna jest całkiem dobra, a na dodatek mało używana! Bo jak zwykle wykonanie tych dobrze brzmiących przepisów ustawy o PAP szwankuje. I nie jest to choroba, która – jak koronawirus – wystąpiła w ostatnich latach.  Wcześniejsze próby wpływania na media publiczne nie tylko nie okazały się szczepionką na tę bolączkę, bo nie wykształciły w mediach mechanizmów obrony, ale raczej osłabiły układ odpornościowych, dzięki czemu w latach 2015-2023 rządzący pozwolili sobie na o wiele więcej niż podczas poprzednich podejść.  Wydarzenia tego czasu jasno pokazują, czym się różnią media publiczne od politycznych. I dlaczego lepiej, by były one pod kontrolą społeczną, niezależną od sił politycznych. Doradca premiera Największe nieszczęście miała Telewizja Polska. Również Polskiego Radia nie ominęły działania, których skutkiem był m.in. demontaż jednej z jego najważniejszych anten – radiowej Trójki. Niestety także PAP, najważniejszej części krwioobiegu informacyjnego, nie ominęła „dobra zmiana”. A jej beneficjenci potrafili się odwdzięczyć rządzącym za pokładane w nich zaufanie. W branżowym miesięczniku Press można było przeczytać, że prezes PAP wręcz doradzał premierowi Mateuszowi Morawieckiemu, jak zadbać o pozytywny przekaz rządu do opinii publicznej.  Jeśli sprawy miały się tak jak opisano, byłoby to przekroczenie zasad z ustawy, która owszem, nakazuje agencji upowszechnianie stanowisk rządu w różnych sprawach, ale to jednak nie to samo, co współpraca przy ich tworzeniu.  Nie mam najmniejszych wątpliwości, że nikt tak bardzo jak PAP nie jest zobowiązany do tego, aby sporządzać i wysyłać odbiorcom depesze – informacje, o ważnych decyzjach prezydenta, rządu, poszczególnych ministerstw, pracach parlamentu i jego komisji, procesach i orzeczeniach sądów i trybunałów, ważnych decyzjach różnych organów państwa, a także organizacji pozarządowych i społeczeństwa obywatelskiego. I wiadomości na ten temat powinny być przygotowywane przez stabilny, profesjonalny i dobrze opłacany zespół dziennikarzy i redaktorów, którzy wiedzą, gdzie się udać i do kogo zadzwonić, aby uzyskać prawdziwą i aktualną wiedzę, a potem rzetelnie przelać ją do papowskiej depeszy.  Wartość nudnej depeszy Przez 21 lat byłem dziennikarzem PAP. Z tego czasu pamiętam, że moi rozmówcy, gdy do nich dzwoniłem jako reporter PAP, traktowali tę rozmowę bardzo poważnie – prawie jak rozmowę z urzędem państwowym. Wiedzieli, że dziennikarz PAP nie przeinaczy ich wypowiedzi, nie „podkręci” newsa, aby stał się atrakcyjniejszy. To dlatego PAP zawsze był trochę bardziej nudny od innych mediów. Ale miał tę zaletę, że był też rzetelny i prawdziwy. Mógł dla innych mediów, odbiorców PAP, być punktem odniesienia i bazą wiedzy, z której można zaczerpnąć – i ją po swojemu zinterpretować, opatrzyć komentarzem i trochę „podkręcić”. To już prawo wolności słowa – dopóki nie zmienia się jego znaczenia i nie wypacza sensu.  Jedna z najważniejszych, choć nie wskazanych wprost w przepisach funkcji PAP, to fact-checking. Jeszcze zanim upowszechniło się u nas to pojęcie, Agencja wykonywała taką funkcję, biorąc na tapet nieoficjalne newsy różnych mediów, które każdego dnia od rana krążą po świecie. Najważniejsze z nich PAP poddawała analizie, weryfikowała i przedstawiała oficjalne stanowiska różnych instytucji – te, których brakowało w publikacjach innych mediów. I bywało, że na koniec okazywało się, iż newsa tak naprawdę nie ma, albo że rzeczywistość jest dużo nudniejsza,

Polska Agencja Prasowa: Bezpartyjna, publiczna a nie państwowa i trochę nudna Read More »

Jakie media publiczne? Eksperci o przyszłym kształcie TVP, PAP i Polskiego Radia.

Czy media publiczne w ogóle są nam potrzebne? A jeśli tak, to w jakiej formie? I jak je finansować? Na te i wiele innych pytań o przyszłość mediów publicznych w Polsce nikt jeszcze nie odpowiedział. Dyskusja wokół Telewizji Polskiej, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej jest gorąca, ale dotyczy w zasadzie wyłącznie sposobu „przejęcia kontroli” przez obecny rząd oraz obsady stanowisk w zarządach i radach nadzorczych tychże mediów. O ich kształcie, reformach i przyszłości nie rozmawia się w zasadzie wcale. Instytut Zamenhofa postanowił wypełnić tę lukę zapraszając przedstawicieli różnych środowisk: dziennikarzy, polityków, przedstawicieli NGO’sów i organizacji dziennikarskich oraz naukowców do dyskusji i przedstawienia autorskich wizji i pomysłów na prawdziwie publiczne media w Polsce. W kolejnych tygodniach, na łamach strony zamenhof.pl oraz w kanałach społecznościowych Instytutu Zamenhofa będziemy prezentować efekty ich pracy. Każdemu z zaproszonych autorów zostawiliśmy swobodę decyzji o wyborze konkretnego tematu czy poruszonego w tekście problemu; każdy autor sam decydował, czy chce spojrzeć na media publiczne całościowo, czy skupić się na wycinku np. opisując konkretne medium czy problem. Celem całego cyklu ma być sformułowanie też do dalszej, merytorycznej debaty o przyszłości i kształcie mediów publicznych w Polsce. – Chcemy skończyć z dyskusją o obsadzie stanowisk, bo uważamy, że to rzecz zupełnie wtórna. To, czy Polacy odzyskają dla siebie media publiczne i czy te będą w stanie zachować niezależność, rozwijać się, tworzyć wartościowe treści i jakościowe dziennikarstwo w małym stopniu będzie zależało od tego, kto będzie pełnił funkcje menedżerskie. Kluczowe w tym momencie jest rozważne zastanowienie się nad tym jakie te media w ogóle mają być: organizacyjnie, strukturalnie i ideowo, żeby były w stanie zachować niezależność od nacisków i wpływów polityków i dostarczyć odbiorcom wartościowe treści. Taka dyskusja powinna toczyć się publicznie, a nie w zaciszu gabinetów – dlatego robimy pierwszy krok zaproszonych przez nas ekspertów do zastanowienia się nad tym wyzwaniem i sformułowania rekomendacji zmian – mówi Paweł Prus, prezes zarządu Instytutu Zamenhofa.  Cykl publikacji „Jakie media publiczne?” otwiera artykuł autorstwa Wojciecha Tumidalskiego – znanego dziennikarza z redaktora zajmującego się tematyką prawną. Tumidalski przez 21 lat był dziennikarzem Polskiej Agencji Prasowej – o której to agencji jako „krwioobiegu wiarygodnej i rzetelnej informacji” pisze w swoim artykule. Aktualnie pracuje w dzienniku „Rzeczpospolita”, jest również Przewodniczącym Rady Press Clubu Polska. W kolejnych częściach cyklu pojawią się m.in. teksty Dorota Nygren reprezentującej w Polsce organizację Reporterzy Bez Granic, Edwin Bendyka z Fundacji Batorego czy Pawła Musiałka, prezesa Klubu Jagiellońskiego. Finał projektu planowany jest w marcu 2024 roku – wydaniem publikacji podsumowującej zebrane opinie i rekomendacje eksperckie.

Jakie media publiczne? Eksperci o przyszłym kształcie TVP, PAP i Polskiego Radia. Read More »